BANKIER.PL: Ceny uprawnień do emisji CO2 znów szybują.
Ceny uprawnień do emisji CO2 zbliżają się do poziomu 50 euro za tonę. Jeszcze przed rokiem było to ledwie 20 euro za tonę. Ten gwałtowny wzrost mocno odczują w portfelach Polacy.
Końcówka kwietnia przyniosła trzecią gwałtowną falę podwyżek cen uprawnień do emisji CO2. Przez tydzień poszły one w górę z poziomu 44 euro za tonę do poziomu 48 euro za tonę. W sumie, dodając do tego mocne wzrosty na początku lutego i marca, w 2021 roku podrożały one już o blisko połowę. Jeszcze większe wrażenie robi porównanie do cen sprzed roku (ok. 20 euro za tonę) czy sprzed 4 lat (ok. 5 euro za tonę).
To poważny problem dla polskiej gospodarki, nasz miks energetyczny bazuje bowiem głównie na węglu, którego spalaniu towarzyszy duża emisja CO2. W 2020 roku z węgla kamiennego wyprodukowaliśmy 72 TWh, kolejnym najistotniejszym źródłem był jeszcze bardziej emisyjny węgiel brunatny (38 TWh). Dodatkowo podium zamykał nieco “czystszy”, ale również wysoce emisyjny, gaz ziemny (16 TWh). W sumie te trzy źródła to ponad 3/4 naszej produkcji.
Wyższe ceny uprawnień do emisji CO2, to zatem wyższe koszty produkcji energii elektrycznej w Polsce. To zaś przekłada się na rachunki zarówno dla klientów indywidualnych (czyli nas wszystkich), jak i przedsiębiorstw (co pośrednio także wpływa na portfele Polaków za sprawą wyższych cen towarów i usług). Problem ten jest już w naszym kraju widoczny. Przykładowo w IV kwartale 2020 r. Polska miała niemal najwyższe w całej Europie hurtowe ceny energii elektrycznej. Jak wynika z kwartalnego raportu Komisji Europejskiej, w Polsce cena przekraczała 54 euro za MWh, średnia dla UE wynosiła 43,4 euro za MWh. Rachunki polskich gospodarstw domowych wciąż znajdują się poniżej średniej unijnej, jednak nawet przedstawiciele rządu nie kryją, że m.in. problem z cenami emisji CO2 będzie je windował. Z danych URE wynika zresztą, że już w 2020 roku za prąd płaciliśmy najwięcej od 8 lat.
W założeniu celem uprawnień do emisji CO2 jest właśnie karanie za produkcję energii ze źródeł wysokoemisyjnych i w konsekwencji motywacja do transformacji. W Polsce transformacja rodzi się jednak w bólach i niestety – choć system opłat (EU ETS) powstał w 2005 roku – kolejne rządy nie potrafiły przygotować polskiej energetyki na gwałtowny wzrost cen.
Ryzyko bańki spekulacyjnej
Warto jednak dodać, że choć w ostatnich miesiącach eksperci prognozowali mocny wzrost cen uprawnień, to jednak obecna skala wzrostów odbiega nawet i od ich oczekiwań. Z jednej strony wzrosty to efekt unijnego kursu na zeroemisyjność i związane z tym dokręcanie emisyjnej śruby, z drugiej prawa do emisji CO2 to także aktywo finansowe, a rysowane przed nim perspektywy wzrostu kuszą inwestorów. Na ten drugi element zwraca uwagę m.in. raport “EU ETS a bańki cenowe” autorstwa Marka Lachowicza. Premiera raportu miała miejsce w ubiegłym tygodniu na pierwszym posiedzeniu parlamentarnego zespołu ds. suwerenności energetycznej.
– Cele Instalacji oraz Inwestorów EU ETS są diametralnie różne. Choć obie strony zainteresowane są zakupem uprawnień na jak najkorzystniejszych warunkach, Instalacje EU ETS zobowiązane są do ich pozyskania, podczas gdy Inwestorzy ETS takiego obowiązku nie mają. Obie grupy mają wpływ na stronę popytową ceny uprawnień do emisji EU ETS. Tempo wzrostu ceny zanotowane w ciągu ostatnich miesięcy uzasadnia jednak pytanie, czy, w wyniku działań Inwestorów EU ETS, na cenie uprawnień tworzy się bańka? Przypomnieć można tutaj przypadek Zielonych Certyfikatów, których cena stopniowo rosła do poziomu ok 250 zł/MWh w 2014 r., a dwa lata później spadła do 100 zł/MWh i zatrzymała się w 2017 r. poniżej 30zł/MWh – czytamy we wstępie do raportu.
Lachowicz zwraca uwagę, że biorąc pod uwagę sytuację po obu stronach rynku, uzasadnione jest założenie, że krótkookresowo popyt na uprawnienia jest stosunkowo nieelastyczny, a podaż ograniczona. To sprawia, że pojawienie się nowych kupujących może windować ceny. – Po osiągnięciu maksymalnego nasycenia, rynek nie jest w stanie wytworzyć nowych uprawnień do emisji, zatem kolejne przesunięcie krzywej popytu powoduje wyłącznie gwałtowny wzrost ceny – czytamy w raporcie.
– Monitorowanie, czy na cenie EU ETS tworzą się bańki stanowi wartościowy element analityki gospodarczej. Zaistnienie sytuacji przedstawionej na Rysunku 1, tj. gwałtownego wzrostu ceny EU ETS, stanowi zagrożenie dla polskiego (i europejskiego) sektora przemysłowego. Dotknięte zostaną szczególnie branże energochłonne, takie jak produkcja stali, które już wycofują się z Europy w związku z dużo wyższą ceną energii na Starym Kontynencie w porównaniu np. z Azją. Ich znaczenia nie można bagatelizować. Wspomniana wyżej stal stanowi kluczowy surowiec dla licznych branż, w tym motoryzacyjnej, a podobne przykłady można mnożyć. Regularnych dostaw wysokiej jakości energii wymagają także sektory high tech. Kosztowna energia pochodząca z niestabilnych źródeł może obniżyć atrakcyjność Polski w oczach globalnych inwestorów technologicznych i zmniejszyć szanse na pozyskanie zagranicznych inwestycji bezpośrednich czy uzyskanie korzystnych warunków offsetowych w zawieranych umowach. Ostatecznie, na nadmiernie wysokich cenach energii powodowanych sztucznym wzrostem ceny EU ETS straci przede wszystkim przemysł – dodano w raporcie.
Nie sposób nie zgodzić się, że sama potencjalna bańka cenowa na uprawnieniach do emisji CO2 to problem poważny i powinien spotkać się z ostrą reakcją władz unijnych. Niemniej warto pamiętać, że popyt inwestorów odpowiada tylko za część wzrostów. Trend jednoznacznie wskazywano już wcześniej: malejąca podaż instrumentów będzie powodowała wzrost cen uprawnień. Debata o potencjalnej bańce nie powinna więc stanowić wymówki dla tematu transformacji energetycznej.
Artykuł dostępny na: bankier.pl
Zdjęcie wyróżniające: Adam Torchała / Bankier.pl